PRZEBACZENIE

Przebaczenie!!!



Chciałbym w dzisiejszym poście zamieścić, parę zdań o przebaczeniu np. swoim rodzicom, nieprzyjaciołom, czy tym osobą, które nas skrzywdzili, czy słowem, czynem, złością, przekleństwem, czy różnymi nałogami. wszystkie te złe gesty mogły i na pewno spowodowały w nas zranienia, które nosimy w sercu.

Ja chciałbym na chwilkę uchylić rąbka, małej cząstki mojego życia, jako dziecko, czy później dorastający chłopiec.

W moim życiu rodzinnym, nie było nigdy za wesoło, obecnie jest troszkę inaczej lepiej, niż było to ponad 20, czy 30 lat temu.

Moje dzieciństwo nie było, piękne, różowe jak w bajce, było zło, a tym złem było nadużywanie alkoholu przez mojego tatę. Jak było w domu?? Gościł smutek, żal, złość. Mi jako dziecko trudno było to zaakceptować, nie rozumiałem dlaczego, są awantury, bójki, wyzwiska, nie rozumiałem tego. W moim sercu rodził się żal, że jesteśmy biedni, że nie mamy za co nie raz żyć, że jest gehenna. Tak było, w moim sercu, gościł smutek i bunt. Dorastając sytuacja, nie wiele się zmieniła, ciągłe picie taty, awantury, były na porządku dziennym. Do szkoły chodziłem nie wyspany, po nocnych awanturach. Żal był przeogromny. Pomału z żalu, rodziła się nienawiść do własnego ojca, i niechęć do niego, mimo że był dawcą mojego życia. Jednak ja zamknąłem swoje serce dla niego, nie był już w moim sercu, odczuciach. Mama robiła wszystko by przeżyć z miesiąca na miesiąc, wychowując mnie i piątkę mojego rodzeństwa. Było nas dużo w domu, atmosfera ciągłych awantur, bieda doprowadziły mnie w przepaść otępienia i silnej depresji. Czułem się nie kochany, nie potrzebny. Mama wokół całej rodziny, ukrywała prawdę jaka jest w moim domu, mimo że wszyscy z rodziny wiedzieli, bo niejednokrotnie ciocia, sąsiadka interweniowała u nas jak tata, bił się z nami, ona próbowała go uspokoić, nieraz skutek był dobry, nieraz nie.

Upływał czas, ja dorastałem, ale tata nie zmieniał się. Ja w tym szoku co byłem, w depresji, to spowodowało, że zacząłem wymazywać wspomnienia z dzieciństwa, nie chciałem pamiętać niczego. Nie raz siostra mi mówiła, co robiłem jak byłem małym dzieckiem, jak się z nimi bawiłem.

Przez to zranienie, negowałem istnienia Boga jako Ojca, po prostu nie akceptowałem tego co robił mi mój ojciec, więc na niego żalu nie mogłem wylać, bo by mnie stłukł, na kwaśne jabłko, więc niechęć skierowałem w istnienie Boga.

Mimo, że negowałem Boga jako Ojca, to często w niedzielę chodziłem do kościoła na Msze Świętą, ale to tylko pod wpływem mamy, która nam kazała chodzić.

W sumie to przynosiło efekty, bo nurtowało mnie wiele pytań, żali a Bóg przez słowa kapłana, podczas kazania odpowiadał na nie, ale moje serce było głuche.

Jednak co mnie trzymało przy Bogu, to że wierzyłem że istnieje Maryja, i Ona nie jednokrotnie pomagała mi, wychodzić najpierw z szoku, depresji, żalu do Jej Syna Jezusa.

Ona mnie ratowała wielokrotnie od śmierci. Jednak moje serce czuło pustkę. Lata mijały a sytuacja wcale się nie poprawiała, tata nadal pił, tylko mniej robił awantur bo już my dzieci mieliśmy po 17 cie, 20 lat, i byliśmy wstanie stanąć w obronie mamy, by ją nie bił. Kiedy przychodziły takie sytuacje i wiedział, że nie da sobie rady, kładł się spać, tylko krzykami przez sen zakłócał nam nasz sen.

Ból duszy był silny, chciałem uciec z tej śmiertelnej matni, myśl o śmierci mnie bardzo męczyła, chciałem nie żyć, ale Maryja czuwała i wypraszała łaski, których w tym stanie duszy co byłem, nie potrafiłem rozpoznać i ocenić.

Mama robiła wszystko byśmy dobrze się uczyli, w klasie 7 mej i 8 mej, byłem zdolnym uczniem, tylko ze zranieniami. Wielokrotnie w tamtym czasie błagaliśmy mamę, by wzięła rozwód, ale Bóg nad tym czuwał, i nie dał jej tego kroku. W sumie to gdzie byśmy w siedmioro poszli, na ulicę, czy przytułku, bo tata nie oddał by domu.

Niechęć do ojca wzrastała z taką siłą, że jak już byłem młodym chłopakiem, to nie wytrzymywałem jego towarzystwa, kiedy on był w pokoju ja wychodziłem, nie mogłem przebywać z nim w jednym pokoju, pomieszczeniu. On w swojej chorobie nienawidził mnie, kiedy stawałem w obronie mamy, to on chciał mnie zabić taka była nienawiść, która z mojej strony i jego potęgowała.

W końcu przyszedł czas, że wyjechałem na studia, mieszkałem w internacie, więc problemy u mnie się zmniejszyły, nikt mi nie mówił o domowych awanturach, bo pewnie nie chcieli mnie martwić.

Przed podjęciem studiów, moja wiara zaczęła kiełkować, kupiłem sobie Pismo Święte i je czytałem, kupiłem do domu obraz Jezusa Miłosiernego i codziennie modliłem się koronką do Miłosierdzia Bożego. To był początek przemiany mojej duszy i początkowego uzdrowienia i uwolnienia.

Już w tym okresie chorowałem na cukrzycę, i zaczęły pojawiać się kolejne choroby, to spowodowało, że wziąłem urlop zdrowotny dziekański, i wróciłem znów do domu. Kiedy tam przebywałem, kolejne awantury, kłótnie, do tego doszło, że jeden z braci też zaczął pić. Nie mogłem wytrzymać, modliłem się i upadałem, choroba postępowała, tak więc by wyjść z tego padołu znów wyjechałem z domu tym razem do pracy do franciszkanów w Niepokalanowie, pracowałem tam 3 miesiące. Życie we wspólnocie podobało mi się, nawet myślałem o wstąpieniu do klasztoru, ale mogłem być przyjęty tylko na brata, Bóg dawał mi drogę, ale ja odmówiłem, na Jego propozycję.

Kiedy nie było już pracy, wróciłem do bagna życiowego, do domu, do tych problemów, tata pił ale dla naszego dobra często tak bywało, że nie było go nieraz 2 lub 3 tygodnie, pił na jakiejś melinie, później wracał trzeźwy ze spuszczoną głową.

Ja po moich studiach, po pobycie w Niepokalanowie coraz częściej modliłem się, a Bóg Miłosierny wsłuchiwał się w moją modlitwę, mimo ataków szatana, próbowałem nieraz codziennie chodzić do kościoła. moja modlitwa może nie była przepiękna, żarliwa, po prostu modliłem się tak jak umiałem, przeważnie koronką i modlitwami do Matki Bożej, którą bardzo kocham, za to co dla mnie wyprosiła, cud przemiany serca w żarliwość i przepełniła go pokojem.

Mimo modlitw i zawierzeń sytuacja w domu, była nie najlepsza, tata mniej robił awantur, bo mama sama się już broniła i wiedział, że z nami nie ma szans na wygranie, więc poddawał się, kładł się spać.

Nasza sytuacja materialna powoli zmieniała się, wstydziłem się tego, że jestem biedny, często chodziłem w podartych butach, z czego np. w szkole średniej inni śmiali się ze mnie.

Wstydziłem się ludzi, byłem pełny kompleksów, nie akceptowałem siebie jako człowieka, nienawidziłem ojca, a później złość przeszła na brata, który też pił, to wszystko męczyło, jednak Bóg, czekał na mnie cierpliwie krok, za krokiem.

Często opuszczałem dom rodzinny, mieszkałem przez jakiś czas w Lublinie, Ostrowcu Św., dom mnie przygniatał, czułem się jak w klatce, z której nie ma wyjścia.

Choroba postępowała, było coraz gorzej z nogą, z nadciśnieniem, nerkami, często lądowałem w szpitalu, gdzie odwiedzała mnie mama.

Gdy tak mieszkałem, po za domem, trafiałem na różne osoby, nawet na takich, których można nazwać psychopata, bo znęcali się nade mną. Moje zranienia wzrastały z całą siłą, nie modliłem się w ogóle, przestawałem chodzić do kościoła, nie przystępowałem do sakramentów, byłem chodzącym trupem życiowym. Popadałem w długi, po przez branie pożyczek dla innych osób, traciłem znajomych, przyjaciół, którzy w ogóle prawdziwie nimi nie byli, tylko tak chcieli by ich nazywano. Gdy prosiłem ich by pomogli mi się wydostać z tego bagna życiowego, nie zrobili nic, a ja sam z siebie nie potrafiłem nic, tylko żyłem jak chodzący rozkładający się trup. Jednak nie wiem, jak to się stało, że z kolejnego bagna, w którym byłem wydostałem się, pomogła mi w tym łaska Jezusa Ukrzyżowanego, bowiem wyprowadziłem się od tej osoby co mnie niszczyła i duchowo i fizycznie, w Wielki Piątek. Uciekłem znów do domu rodzinnego, sytuacja była troszkę lepsza, ale depresja, którą miałem w swojej duszy przygniatała mnie.

Nie wytrzymywałem z ojcem i bratem, często kłóciłem się, wtedy pod wpływem emocji, wyprowadziłem się kolejny raz z tego domu, był on moim ale tam nic nie czułem, szkoda było mi mamy, że musi tak się męczyć. Jednak życie toczyło się dalej, pewnie w tym okresie co mieszkałem po za domem ojciec i brat pili, ale nie pytałem się o to, bo mnie męczyła choroba i zranienia duszy.

Chodziłem do kościoła, modliłem się, miałem dziewczynę, jednak gdy poznała moją sytuację rodzinną, odeszła, trudno zostałem sam, wtedy tak myślałem jestem sam, ale to nie prawda był ze mną Bóg Miłosierny i Jego Mama Maryja, ze mną grzesznym. Mijały miesiące i lata, czepiały się mnie różne choroby, od nowotworowej, po cukrzycę. Często wyjeżdżałem na turnusy rehabilitacyjne i do sanatorium, na leczenie.

Pierwszym wstrząsem w naszej rodzinie była śmierć mojego brata Pawła, tego który pił. On chorował na serce, ale pomimo wady, którą miał nadużywał alkoholu, i nie leczył się. Gdy umarł byłem w domu, tydzień przed jego śmiercią, dostał bóle w klatce piersiowej, ale związku z tym, że nie był ubezpieczony nie poszedł do lekarza, minęło dokładnie 7 dni, i znów źle poczuł się był to 10 sierpnia 2006 roku, siostra powiedziała mu by poszedł do lekarza, bo może mieć zawał, ale on odpowiedział, tylko się przekręcę, i stało się. Na drugi dzień o 3rano, nie mówiąc nikomu, że źle czuje się poszedł do kuchni i tam stracił przytomność. Pies, którego mamy w domu zaczął dobijać się do drzwi kuchni, mama i ja i rodzeństwo obudziliśmy się. Mama wstała by wypuścić psa, a znalazła nieprzytomnego Pawła, charczał, jeszcze żył, szybko na krzyk wstałem, i wziąłem telefon by zadzwonić po pogotowie, poinformowałem ich co się dzieje i karetka ruszyła 13 kilometrów do nas. Jednak zaraz po telefonie zatrzymała się u niego akcja serca, konał, zaczęliśmy, reanimować go, na chwilę jeszcze zacharczał, ale to były ostatnie odruchy ciała. Pogotowie przyjechało, powiedziałem że reanimujemy, jednak gdy przybyli po godzinnej ich reanimacji, stwierdzili zgon. Ciało zostawili w domu, przykrywając kocem, bo nie mogli go zabrać do prosektorium. Z powodu młodego wieku 27 lat, chcieli robić sekcję, ale ja się nie zgodziłem. Przyczyna śmierci był, zawał serca lub tętniak aorty, tak przykładowo stwierdzili. Dni do pogrzebu były straszne, nie pamiętam prawie nic z tego, nawet samego pogrzebu.

Ktoś powie trudno stało się, prawda tylko szkoda bo był młody i miał całe życie przed sobą. Modliłem się za jego duszę i modlę się, nawet tata był przejęty całą sytuacją, która nas spotkała. Mama przeżyła bardzo śmierć dziecka, tym bardziej że mój stan zdrowia pogarszał się.

Mijały miesiące, po śmierci brata tata przez jakiś czas nie pił, ale później wrócił do alkoholu, znów rozterki, tylko teraz dzięki modlitwie do Matki Bożej radziłem sobie, w końcu nadszedł czas kolejnego ciosu.

Lipiec 2007 roku, dokładnie 17 ty dzień miesiąca, nie minęło nawet rok od śmierci brata jak tata, z powodu obrażeń powypadkowych zmarł. Ja wtedy byłem na turnusie rehabilitacyjnym, i mama 14 lipca zadzwoniła do mnie, że tata miał dzień wcześniej wypadek, nie mówiła o szczegółach, ja nie wiedziałem że było poważnie. 17 lipca dostałem sms od siostry, że tata zmarł, przyznam się że wtedy za niego płakałem, byłem w szoku, mimo zła które nam wyrządził przez 30 lat mojego życia, byłem wstrząśnięty. Wróciłem wcześniej do domu, dzień przed pogrzebem, wtedy dowiedziałem się, że autobus, który wiózł go do domu, podczas wysiadania taty, z autobusu, kierowca, przyciął mu lewą nogę i wlókł go przez 3 kilometry po szosie i poboczu, rozrywając mu część ciała. Z tych obrażeń nastąpiła niewydolność wielo krążeniowa i po 4 dniach zmarł w szpitalu. Znów pogrzeb i mimo, tego co było złe, były i łzy z jego śmierci. Ja czułem się źle na pogrzebie z powodu chorób, i słabo mi się zrobiło, ale czas goi rany, i powoli życie wracało do normy.

Po śmierci, taty i brata, modliłem się o pokój ich dusz, by Bóg im przebaczył, ale żeby to zrobił ja musiałem przebaczyć. Mijały miesiące, a ja modliłem się, i zaczynałem pojmować Boga Ojca nie jako karzącego sędziego, ale jako same Miłosierdzie i on po kilku latach, teraz w tym roku po 5 latach, wybaczyłem ojcu i bratu i czuję się wolny, od tych zranień. Dopomogła mi w tym modlitwa, częsta Eucharystia i Komunia Święta. Teraz bez złości, żalu modlę się za ich dusze, by ich Bóg przyjął do Nieba, i bym miał orędowników za mnie przed tronem Bożym. Po śmierci taty i brata, przez te lata zaczynałem kochać Boga jako Ojca, nie bałem się Go, ale z pokojem w sercu powierzam mu moje troski, obawy i radości. On jest ze mną i On dał mi przez przyczynę Maryi, wybaczyć ojcu ziemskiemu, bratu i tym osobą, które mnie zraniły. Przebaczenie jest czymś pięknym, teraz spokojnie mogę się modlić za wszystkich, bez bólu w sercu, bez tych ran, które mi zadano. Wiem, że jeszcze w pełni droga oczyszczenia mojej duszy się nie dokonała, ale Jezus wie, kiedy przyjść ze Swoim umocnieniem, i da mi tyle szczęścia, ile pomieści moje serce. Przebaczajmy sobie, bo to jedyne lekarstwo na chorą duszę, brak przebaczenia to rak duszy. On zżera ciało i duszę, w tak straszny sposób, że trudno to opisać. Ja już nie nienawidzę mojego ojca, ale go kocham, bo wszystko zło to, które czynił, powodował alkohol i jego poddanie się w jego zniewolenie. Ja to zrozumiałem, i przebaczyłem bratu i ojcu. Mimo to nie mieszkam obecnie w domu rodzinnym, ale tutaj gdzie jestem mam szczęście i pokój, mam możliwość często modlić się za dusze moich zmarłych, dodam, że rok po śmierci taty, umarła moja babcia, mama, mojej mamy 1 grudnia 2008 roku, tak więc śmierć przychodziła w każdym roku.

Ostatnio dzięki Bogu, dała nam spokój i nikt z najbliższej rodziny nie zmarł. Jedynie z dalszej, wujek, ciocia, kolega, koleżanka, i inne osoby, które znałem.

Modlę się za wszystkich i polecam ich Bożemu Miłosierdziu, by Bóg odpuścił im przewinienia i grzechy, a ja wybaczyłem i przebaczyłem, tym którzy mnie skrzywdzili. Wiem, że oni z premedytacją tego nie robili, robiło to przez nich zniewolenie, szatan, który chciał i chce mnie odciągnąć od Jezusa i Maryi, ale nie uda mu się to, bo za dużo Bogu Wszechmogącemu zawdzięczam. Podziękowanie składam mu za uzdrowienie i uzdrawianie z tych wszystkich zranień, zadanych mi w całym moim życiu, i wiem, że będą upadki, ale dzięki Jego łasce podołam wszystkiemu.

Dziękuję wam, że mnie wspieracie rozmowami telefonicznymi, miłymi gestami, komentarzami, a przeciwników mojego bloga zapewniam o mojej modlitwie za nich. Niech oni zobaczą, że życie człowieka nie jest usłane różami bez kolców, ja też byłem na samym dnie bez Boga, bez modlitwy, i co mi to dało, tylko to, że bardziej siebie nienawidziłem i całe otoczenie. Byłem jak trup, od którego inni uciekali, tym było nieprzebaczenie, środek jakim posługuje się szatan, by nas oddalić od Boga i nas zniszczyć doprowadzając do zguby wiecznej, piekła.

Ratujmy się modlitwą i postami, ratujmy się póki jest na to czas, przebaczajmy sobie i kochajmy naszych nieprzyjaciół, bo do nich też Jezus narodził się. Dzielmy się miłością, bo z miłości będziemy sądzeni. Każdy dobry krok i gest, to jest przypieczętowane przez Boga. Modlitwa jest największym i najpiękniejszym krokiem, który człowiek, może człowiekowi dać.

   Dobrze, że to wszystko wyrzuciłem z siebie, teraz lżej jest mi na duszy. Dziś czuję się spokojny, rozluźniony, ciśnienie tak bardzo nie dokucza.

Dziękuję za wsparcie modlitewne i proszę o modlitwę za mnie i za tych wszystkich, których mam w sercu, za mojego brata, tatę, za babcie i dziadziusiów, za zmarłych rodziców Andrzeja, za wszystkich zmarłych których znałem, i nie znałem, a wiem, że odeszli już z tego świata. Proszę o modlitwę a ja obiecuję modlić się w waszych intencjach, które macie w sercu.

Dziękuję Norbert

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Piękno Maryi The beauty of Mary

Życie!!!

Nasza codzienność. Our everyday life.